
Kolejny piękny, kipiący zielenią zakątek w miejskim bloku. Pani Maja na swoim tarasie udowadnia, że marzenie o ogrodzie można spełnić wszędzie. To najpiękniejszy taras jaki do tej pory widziałam w Polsce!
Taras Pani Mai to także zdobywca jednej w głównych nagród w konkursie Mój balkon zasługuje na Blumat. Od razu był to mój osobisty numer jeden. Absolutnie bezkonkurencyjny, zwalający z nóg skalą, rozmachem i urodą. No i te koty … 🙂
Dla tych którzy nie lubią/nie mają czasu czytać przygotowałam krótką wirtualną wędrówkę w formie filmowej.
Dla miłośników prozy kolejna cudna historia pisana przez Was, a dokładnie przez Panią Maję. Serdecznie zapraszam do lektury:
HISTORIA
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na plan naszego budynku (który wówczas był tylko dziurą w ziemi), od razu wiedziałam, które mieszkanie będzie moje. Narożne – jedyne, które ma taras i balkon. O ile balkon w zamyśle miał służyć pośledniejszym celom, typu suszenie prania, o tyle taras jawił mi się jako nadzieja na stworzenie mojego małego, botanicznego azylu. Nie miałam wtedy żadnego doświadczenia, tylko miłość do roślin i marzenie o choćby namiastce własnego ogrodu. Nie chciałam uprawiać jednorocznych kwiatów, marzyły mi się drzewa, krzewy i byliny, alpinarium, wrzosowisko… Jest to wysoki parter, podłoga jest z płytek, więc w grę wchodzi tylko uprawa pojemnikowa. Wszystko wniosłam na własnych plecach: ziemia, żwir, piasek, kamienie, donice ceramiczne, drewniane, DIY (z kastr budowlanych z wywierconymi otworami w dnie, obłożone drewnianymi borderami). Super byłoby mieć wielkie drewniane, zaizolowane skrzynie i profesjonalnie zainstalowany system nawadniania, ale niestety mój budżet samodzielnej mamy nie ogarnąłby takiego luksusu w żaden sposób. Wszystko więc powstawało stopniowo, w sposób maksymalnie ekonomiczny. Żałuję tylko, że dałam się przekonać panom budowlańcom, żeby nie doprowadzać na taras wody przez pokój, to był duży błąd, trzeba było pomysł przeforsować. Nasz taras to 20-metrowa, południowo-zachodnia, wietrzna patelnia, stanowisko bardzo dla roślin trudne. Idealna wydała mi się roślinność górska, a że Tatry są bardzo bliskie mojemu sercu – zaczęłam od kosodrzewiny, rojników, górskich białych goździków i skalnic. Na pierwszej lekcji nauczyłam się, że nie wszystkie rośliny lubią ten sam odczyn gleby oraz, że roślin nie można sadzić za ciasno, bo szybko się rozrastają.
Życie w ogóle szybko weryfikowało moje pomysły i chciejstwa: chciałam szybko rosnące pnącza – kobee nie przeżyły tego eksperymentu, spaliło je słońce, dobiły przędziorki; chciałam drzewko – różowa hakuro nishiki na tle jasnego nieba traci cały swój urok, ozdobną wisienkę pendula rubra pierwsza wichura połamała w drobny mak (zbyt kruche gałązki).
Drzewkami, które wspaniale się odnalazły w naszych ekstremalnych warunkach, okazały się brzoza Youngii i buk Dawyck Gold. Oba są bardzo giętkie i wytrzymałe, cudownie wyglądają na tle nieba, a ich młode listeczki to po prostu poezja 🙂 Co prawda pani w szkółce zarzekała się, że buczek będzie miał pokrój zwisający, a jest wręcz przeciwnie, ale pokochałam go całym sercem i już nie wyobrażam sobie tarasu bez niego. Jego srebrzysta kora kojarzy mi się z następnym bliskim mi miejscem – Drawieńskim Parkiem Narodowym, no i mallornami z tolkienowskiego Lorien 🙂 Buczek chroni nas przed słońcem od strony południowej, a parasol brzózki od zachodu. Długo myślałam nad wyborem odpowiednich pnączy. Ostatecznie casting wygrały akebie pięciolistkowe – piękne ulistnienie już od wczesnej wiosny, ciekawe kwiaty, piękny zapach (zwłaszcza Alba!) plus jadalne owoce o niesamowitym wyglądzie, półzimozielone liście – to jest to! Jednak ponieważ przez większą część roku są po prostu zielone, postanowiłam dodatkowo puścić po nich powojniki: fioletowy polish spirit, liliowe pachnące dzwonki Betty Corning i niebieską Arabellę. Pięknie zimują, i akebie i powojniki. Mimo, że pojemniki w których rosną są duże, to szybko wypełniają się korzeniami i zaczyna się walka o wodę i składniki odżywcze, więc nie mogłam sadzić zbyt wiele do tych samych skrzyń, a bardzo chciałam zasłonić czymś dół pnączy, bo w lecie łysieje lub żółknie. Mało która roślina wytrzymywała z nimi konkurencję w donicy. Najlepiej sprawdzają się: barwinek, rozwary i nachyłki. W zeszłym roku wpadłam jeszcze na pomysł rabatki piętrowej, czyli nie upycham roślin w jednej donicy, tylko np. stawiam u stóp akebii szałwie w donicach pozbawionych dna. Nie muszą się bić o przestrzeń, a jak chcą się głębiej zapuścić, to proszę bardzo 😉 Te donice ustawione na skrzyniach z pnączami zasłoniłam wiklinowymi płotkami. Na razie pomysł zdaje egzamin pierwszorzędnie.
PRZESTRZEŃ
Unikam odgradzania się. Nie zawieszam żadnych osłon, nie sadzę żywopłotu typu tuje. Bardzo lubię to, że trawnik i rosnące na nim bordowo i żółtawolistne drzewka budują mój drugi plan – przez to nasz „ogródek” wydaje się większy 🙂
KOLOR
Ma ogromne znaczenie. Uwielbiam niebieskie, fioletowe i białe kwiaty, poza tym taka tonacja optycznie chłodzi nasz piekarnik. Ona jest bazą, a dla ożywienia najpierw wybrałam różowości. Jednak gdy pysznogłówki i bodziszki zostały pożarte przez przędziorki, skierowałam się w przeciwną stronę palety zaczęłam łączyć fiolety i niebieskości z z limonkową zielenią i odcieniami żółci. Różowości pojawiają się teraz tylko wczesną wiosną, w postaci poduch zawciągu jałowcolistnego między wrzosami, oraz jesienią – w postaci różnych odmian wrzosów. Wielokolorowe misz-masze mają swój urok, ale ta fioletowo – zielono – błękitno- biało – słoneczna harmonia cudownie koi moje nerwy. Uprawa pojemnikowa ma tę zaletę, że można w każdej chwili dowolnie przestawiać i grupować kwiaty, tworzyć plamy barwne, akcenty. Co roku nasadzenia wieloletnie uzupełniam roślinami sezonowymi. Sama robię rozsadę białych cynii liliputków, waniliowych aksamitek, niebieskiego groszku, laurencji… W zeszłym roku znalazłam przepiękne, wielkie sadzonki dzwonków dalmatyńskich, w tym roku trafiłam na wspaniałe heliotropy – wzięłam od razu więcej, zapach jest obłędny.
ZAPACH
Staram się tak dobierać rośliny, żeby taras pięknie pachniał od przedwiośnia aż do przymrozków. Gdy tylko poczuję wiosnę w powietrzu, na kratce z akebiami wieszam małe doniczki z kory brzozowej, a w nich kiełkujące cebule (oczywiście niebieskich) hiacyntów. Kiedy zaczynają rozkwitać wśród nabrzmiewających pąków akebii, ich zapach wypełnia całe mieszkanie 🙂 W miarę przekwitania wymieniam je na nowe, w pąkach. W międzyczasie zaczynają kwitnąć akebie i wschodzi kolejna gwiazda – mój ukochany lilak meyera, dość już spory. Następnie słodyczą rozkwita wielka kępa białych goździków, która okrywa donicę z bukiem. W maju w koszyczkach po hiacyntach wieszam wśród pnączy cudownie pachnące niebieskie werbeny i laurencje, w czerwcu zaczynają kwitnąć groszki pachnące, i białe róże, które na trawniku pod tarasem parę lat temu posadzili Najlepsi Sąsiedzi Świata. Róże wspinają się już na górę, wygląda to spektakularnie, a zapach przenosi wprost do nieba. W słońcu prym wiodą wspomniane dorodne heliotropy ze swoją waniliową nutą, lawenda i szałwie, zaś wieczorami otwierają się kwiaty maciejki… Naprawdę, nie ma dla mnie nic rozkoszniejszego, niż rozłożyć się z książką i koktailem truskawkowym z bitą śmietaną, na naszej ogrodowej huśtawce wśród kwiatów.. Nic mi więcej nie trzeba 🙂
SMAK
Jeśli koktajl truskawkowy, to najlepiej z własnych zwisających truskawek, poziomek, jagód kamczackich, potem dojrzewają borówki amerykańskie na wrzosowisku. Z roślin o jadalnych owocach mamy też szczepiony krzaczek czerwonego agrestu, karłową malinę i żurawinę (w tym roku kwitnie jak szalona, będzie na kilka słoiczków konfitur jak nic). Jadalne są też owoce akebii, choć to raczej taka słodka ciekawostka, za dużo pestek 😉 Co roku mam pomidorki koktailowe, ale one zajmują strasznie dużo miejsca, w tym roku mam tylko jeden krzaczek. Jeżynie arktycznej się nie spodobało i, że tak powiem, wyszła po angielsku. Z ziół są mięta pieprzowa i słodka, szczypiorek i czosnek dziwny (rewelacja!).
NIC NA SIŁĘ
Komu źle, kto się męczy – idzie do adopcji do zaprzyjaźnionych ogródków Koleżanek. Komu dobrze – hulaj dusza! Rozsiewajcie się i czyńcie sobie ziemię poddaną 😉 Tak odnalazła mnie na przykład roślinka zwana cymbalarią murową. Pewnej wiosny wyrosła nieoczekiwanie wiosną zamiast posadzonego wcześniej bluszczyka kurdybanka variegata. Teraz mam ją już wszędzie – pięknie okrywa donice i kwitnie uroczymi liliowymi kwiatuszkami od kwietnia do listopada. Rozsiewają mi się też lawendy, wrzosy i driakwie japońskie.
BALKON
Mniejszy, zadaszony balkon jest królestwem naszych trzech kotów. Założyłam tam siatkę zabezpieczającą, dzięki temu mogę być spokojna, że żadne z nich nie wpadnie pod samochód, nie zaginie bez śladu, nie wybije miejscowej populacji łozówek czy modraszek czy po prostu nie nasika Sąsiadom na taras. Mają tu wielki drapak pod sam sufit, na którym szaleją i legowiska, z których uwielbiają obserwować okolicę. Jedyne rośliny, jakie tu występują, to skrzynka kociej trawy i (już za siatką) skrzynki z kompozycjami jednorocznych kwiatów: waniliowych aksamitek, żółtych i kremowych million bellsów, limonkowych kocanek i białych lobelii. Wcześniej, także od wewnątrz stały tu skrzynki z poduchami zawciągów nadmorskich. Kociaki uwielbiały się na nich wylegiwać i wyglądało to przeuroczo, ale cóż, hmm, czasem traktowały te kwietne legowiska dość szorstko i zawciągi przeminęły z wiatrem. Największy, a zarazem najspokojniejszy z kotów – syberyjczyk Aslan, o niebieskich oczach i gołębim sercu, jako jedyny wychodzi z nami na taras. Nie miewa on żadnych szalonych pomysłów, więc spokojnie mogę zajmować się roślinami, a on kładzie się między wrzosami lub pod borówką i może tak godzinami obserwować mnie mrucząc i podsypiając.
CIENIE I BLASKI
Oczywiście cały okoliczny owadzi mikrokosmos bardzo chętnie wprowadził się do naszego „ogródka” już w pierwszym roku jego istnienia. Na początku do czarnej rozpaczy doprowadzały mnie inwazje przędziorków (arcywróg no.1), ślimaków czy mszyc. Zdarzają się też prawdziwe najazdy mrówek, które hodowały mszyce i szturmowały mieszkanie. Rozpaczliwie próbowałam walczyć chemią, co tylko powodowało nowe problemy, a skuteczne było (jeśli już) to na krótko. W końcu zrozumiałam, że muszę docenić mądrość samej przyrody, że każdy organizm, który dla mnie jest „szkodnikiem”, ma swoich naturalnych wrogów i muszę ich tylko (tych wrogów) odpowiednio zaprosić i obłaskawić 😉 W ten sposób odkryłam dobroczynki. Przędziorki to roztocza zjadające rośliny, a dobroczynki to też roztocza, ale drapieżne, żywiące się wszystkimi stadiami przędziorka i szpecielami. Przędziorki są nadal, ale dobroczynki wspaniale regulują ich ilość – nie mam już strat, a rośliny wyglądają pięknie. Świetne jest to, że dobroczynki gruszowe zimują w naszym klimacie. Na ślimaki natomiast skuteczna okazała się wymiana ściółki wczesną wiosną, dzięki czemu pozbywam się ślimaczych jajeczek.
Arcywrogiem numer 2 jest niepozorny motylek-ćma z rodziny miernikowców (po długim śledztwie mam nazwę: paśnik naśladek). Pasie się on wybornie na moich powojnikach, a jego gąsienice naśladują do złudzenia powojnikowe ogonki liściowe. Potrafią w błyskawicznym tempie zjeść cały powojnik, występują w wielkiej ilości, a przy tym są praktycznie niedostrzegalne, dopóki się nie poruszą. Pierwszy raz pojawiły się u nas chyba 3 lata temu – w ciągu mniej więcej tygodnia Betty Corning straciła praktycznie wszystkie liście (!) Staliśmy z synkiem i wpatrywaliśmy się jak sroka w gnat, aż jedna małpa nie wytrzymała i się poruszyła, wtedy już wszystko stało się jasne 😉 Dopiero wtedy powiązałam to zjawisko ze stadami motylków trzepoczących się w majowe wieczory przy naszych powojnikach – one po prostu składały na nich jajeczka. W pierwszym odruchu znalazłam i zakupiłam biologiczny środek na gąsienice, ale po namyśle uzmysłowiłam sobie, że lepidoptera to także rusałki, admirały, cytrynki, pazie, czy ukochane fruczaki gołąbki i że byłoby mi przykro, gdybym uśmierciła przy okazji gąsienicę któregoś z tych pięknych motyli. Nie użyłam tego środka ani razu. (pożarty powojnik wypuścił nowe liście we wrześniu i w październiku powtórzył kwitnienie 😉 Z paśnikami walczymy więc na razie w ten sposób, że oglądamy liście i usuwamy złożone jajeczka i gąsienice po czym eksmitujemy je na trawnik pod tarasem, który co rano dokładnie patrolują wróbelki i szpaki, mające gniazdo w otworze wentylacyjnym (?) trzy piętra powyżej naszego tarasu. Przeglądem pnączy zajmują się też zaprzyjaźnione sikorki modraszki, kopciuszki, widziałam tu też łozówkę, rudzika, a raz nawet strzyżyka (W zimie to ptaszki są atrakcją tarasu – zawsze wieszamy im karmnik silosowy z ziarnami). Przez rok mieszkała między donicami ropuszka zielona (piękna!), zniknął wtedy problem mrówek, a i ślimaków było mniej, niestety się wyniosła.
Arcywróg, numer 3 – opuchlaki. Straciłam przez nie piękne rozchodniki okazałe i żurawki – po prostu zostały mi w ręku, całe korzenie zostały zjedzone. W tym roku, w maju, podlałam wszystko preparatem z nicieniami, powtórzę zabieg w sierpniu, to powinno zamknąć temat opuchlaków nie krzywdząc przy tym żadnego innego stworzenia 🙂
No i Arcywrogowie z rodziny grzybów: mączniak prawdziwy, rdza i uwiąd powojników – z nimi walczę bioseptem, choć ostatnio pomaga mi też… susza.
Odkąd zaprzestałam używania chemii, obserwuję mnóstwo złotooków i biedronek, to są prawdziwi zabójcy mszyc i innych paskud. Na własne oczy widziałam też, jak gąsienice (zwane przez nas „patykami”) zbierają i zjadają osy klecanki – od tej pory polubiłam je ogromnie i, także z myślą o nich, zrobiłam poidełko dla owadów (podstawka z wodą wysypana kamykami i keramzytem). Korzysta z niego wiele naszych zapylaczy, miło popatrzeć jak gaszą pragnienie po ciężkiej pracy 🙂 W tym roku planujemy z synkiem wykonanie porządnego domku dla naszych owadzich przyjaciół.
Najmniej przyjemnym etapem na tarasie jest zabezpieczanie mniejszych, nieocieplonych styropianem, donic na zimę, a potem odbezpieczanie ich wiosną… Z tym rzeczywiście jest trochę roboty. Zawijam agrowłókniną i wkładam je do kartonów, stawiam razem, a potem trzymam kciuki 😉 Jak na razie pięknie zimuje mi wszystko z wyjątkiem karłowej budlei Blue Chip, która odpływa mi za każdym razem, mimo ponawianych prób. A to jest taki cudowny krzew, zlatują się do niego napiękniejsze motyle z całej okolicy, po kilka-kilkanaście na raz!
Nie udało mi się też nigdy doczekać się hiacyntów i szachownic posadzonych jesienią w ceramicznych misach. Mimo zabezpieczenia przed mrozem zawsze mi zagniwają z powodu zbyt dużej wilgotności. Natomiast w dużej donicy w tym roku pierwszy raz pięknie zakwitły mi tulipany Queen of the Night i narcyzy Thalia. Cudownie prezentowały się na tle lilaka. Posadziłam z nimi białe i bordowe kostkowane szachownice, ale one odmówiły współpracy – nie wyszła ani jedna. Z cebulowych nigdy nie zawodzą natomiast szafirki.
Zdecydowanie do dopracowania mam temat nawadniania. Duże nadzieje wiążę z systemem nawadniającym wygranym w superfajnym konkursie Fajnych Ogrodów 🙂 Muszę tylko wymyślić gdzie upchnąć zbiornik na deszczówkę. Jak to wszystko obmyślę, zaprojektuję i podłączę, skończy się wreszcie dźwiganie konewek 🙂
TO TYLE o naszym ogródku słonecznym. Tymczasem dogadałam się z naszą wspólnotą mieszkaniową i TADAAM! Zaczynam ze swej obywatelskiej inicjatywy zazieleniać nasze blokowe cieniste patio – wreszcie mogę mieć hortensje, paprocie i funkie! Ale to już temat na inną opowieść – nowe warunki, nowe wyzwania, nowe doświadczenia, nowe… szkodniki ;))) CUDOWNIE!
Bambusowysen
20 czerwca 2016 przy 13:47
Przecudowny jest ten ten taras, a samą opowieść o nim przeczytałam z zapartym tchem! Mistrzyni godna podziwu!:) Zastanawiam się tylko – jest tu tak wiele roślin w donicach – czy wszystko zimuje na dworze?
Gosia
20 czerwca 2016 przy 16:12
Dziękuję Najlepszej Sąsiadce pod słońcem za cudowne widoki. Potwierdzam wszystko, szczególnie ten cudny zapach. Żałujcie, że nie możecie tego poczuć. A i informacje ogrodnicze zawsze z pierwszej ręki mamy, bo my to rękę do lawendy tylko posiadamy 🙂
Maja
21 czerwca 2016 przy 11:09
Dziękuję, ogromnie to miłe 🙂 Co do zimowania, to tak, wszystkie muszą zimować na zewnątrz, bo nie mam innej opcji. Staram się dobierać rośliny jak najbardziej odporne na mróz. Na początku próbowałam zimować wrażliwsze sztuki na korytarzu, ale tam jest za ciemno. Zrezygnowałam z egzotycznych delikatesów i tak najbardziej kocham ogrody naszej strefy klimatycznej. Cóż, tu już Sąsiedzi nie mają tak cudownych tych widoków: kartony i agrowłóknina nie prezentują się zbyt zjawiskowo 😛 Kosodrzewiny tylko wystają i ratują nieco sytuację 😉 Próbowałam zawijać donice w jutę i wiązać wstążkami, żeby było ładniej i świąteczniej, ale warunki atmosferyczne i tak sprawiają, że na przedwiośniu wygląda to wszystko mocno nieciekawie, a juty (w odróżnieniu do agro) nie daje się już potem użyć. Zimą na buku i brzózce wiszą smakołyki dla ptaszków, stawiamy też karmnik więc cały czas coś się dzieje (zwłaszcza gdy np. krogulec wpadnie z wizytą :O Jak dotąd nic nie upolował, ale widok jest niesamowity, gdy taki ptak siedzi za oknem!) Życie roślinne wraca na przedwiośniu – stopniowo wszystko odpakowuję, wychodzą przylaszczki, stawiam ciemierniki, wieszam hiacynty, przycinam wrzosy…
Mirek
27 czerwca 2016 przy 22:26
Siostro – chapeau bas 🙂
Kasia
12 lipca 2016 przy 19:20
Cudo!
Zylona
13 maja 2018 przy 14:42
ok, fajne rosliny i kot ale gdzie sa konkretne zdjecia tego tarasu? jakies od gory albo pokazujace calosc? nie wydaje mi sie ze jest to uzytkowy taras bo sa wszedzie donice? a gdzie miejsce dla czlowieka? przeciez nie usiade na ziemi wsrod doniczek jak kot… nie uwazam ze jest to najpieknieszy taras gdyz nie widac tu wiecej niz zdjecia kwiatkow motylkow czy kota.. zero konkretow
Anna Sikora-Stachurska
14 maja 2018 przy 06:56
Zylono, marudzisz 🙂
joa
5 listopada 2018 przy 20:54
Artykuł ciekawy ale zdjęcia w żadnym wypadku nie oddają ducha miejsca. Mało ciekawe ujęcia … i właściwie to w większości zbliżenia roślin pojedynczych lub grup w chłodnych odcieniach, brak światła słonecznego, rozproszonego. Interesuję się fotografią i zwracam uwagę na dokumentację foto ogrodów, wnętrz, zabytków…. Słabe zdjęcia bz klimatu 🙁
Anna Sikora-Stachurska
18 listopada 2018 przy 13:55
Jaonito, po klimat i dobre zdjęcia zapraszam np. na blogi foto – to jest blog ogrodniczy, zdjęcia wykonane przez amatora – właścicielkę tarasu – nam miłośnikom ogrodów (nie fotografii) wystarczą. Tu się zajmujemy OGRODAMI i ROŚLINAMI (I NAJBARDZIEJ INTERESUJĄ NAS ZBLIŻENIA) a nie fotografią. Najwyraźniej pomyliłaś formaty i tematykę. A już tak po ludzku ode mnie: Twój komentarz jest uszczypliwy i niemiły ponadto nie na temat. Nie marnuj czasu (przynajmniej na tym blogu) na pisanie treści w tym tonie.